W przestrzeni
zawieszonej pomiędzy
wspomnieniami
gdzie nie ma nic
i jest wszystko.
Gdzie wiszący most
uczuć
kołysze łzy w rytm kroków.
W dolinie spinającej echem
samotność
gdzie zapachy oślepiają,
przypadkowe słowa, strzępki mchu
dotykają powiek,
Jestem ja.
Zapatrzona w przestrzeń wykrojoną
ciężarem wskazówek.
O poranku
O poranku
świerk wysyła ci
swoje nagie zdjęcie
skąpane w pierwszym słońcu.
Mewa zwalnia w locie
by nie umknęły twojej uwadze
seledynowe promienie zorzy
wplecionej w pióra.
O poranku
szron cukrzy się na skalnym espresso
a ty jesteś w ciszy
pomiędzy myślami, które za chwilę
wejdą na scenę,
i tymi które nie dostały roli.
Strata
Zanurzyła dłonie
w chłodnej otchłani
kuchennego stołu.
Żeglując nieskończone mile
do ostatniego śniadania
które nigdy się nie stało.
Śniadania idealnego.
Zrobione innego dnia.
Dnia w którym zawróciła w progu.
Dnia w którym inaczej odczytała światło,
dnia w którym usłyszała krzyk
swetra zatrzymanego drzazgą w futrynie.
Tamtego poranka,
po tamtej stronie progu
obudziła ją wcześniej,
uśmiechnęła się dłużej,
przytuliła ją mocniej.
Chleb był święty
kawa nie za gorąca.
Czas się zatrzymał.
Nad oceanem śniadań
na które nikt już nie czeka.
Mgla
Mgła
niewidzialny szept
antidotum na dysharmonię świata.
Przeliterowany deszcz
kropla rozbita na pojedyncze nuty.
Wychudzone ciepło
poszukujące pustego kokonu.
Wilgotny kurz strzepnięty z półśpiących świerków.
Cisza.
Pielgrzym
Jestem pielgrzymem
na leśnej drodze
usłanej zmiętą pościelą,
pachnącą kochankami, których już nie ma.
Zmęczone stopy
czytają szepty na powierzchni
czarnego oceanu,
który precyzyjnymi przypływami
daje i przyjmuje życie.
Zamykam oczy
wsłuchując się w zieleń.
Przez chwilę moja podróż ma sens.
Stąpam po miękkich księgach
z czerstwymi okruchami oczekiwań
między niekończącymi się stronami.
Przewracam je z trudem,
z nadzieją na znalezienie pokarmu.
Widzę rany na ciałach olbrzymów,
Pęknięcia krwawiące piórami i bluszczem.
Ich bezdźwięczne cierpienie
odnajduje pokrewieństwo w źrenicach,
studniach pojących mój wewnętrzny las.
Jestem pielgrzymem
na chwilę
mierzoną niewidzialnym zegarem.
Jedynym dowodem na moje istnienie
jest sekunda w oku ptaka pytającego:
Kim jesteś?
Wiatr z Południa
Południowy wiatr puka dziś w moje okna.
Ciepłą dłonią głaszcze śliwkowe drzewko, szepcze pobliskim skałom w których śpią nietoperze.
Przesuwa meble na werandzie,
Szach mat.
Wygrywa.
Zamykam oczy i pozwalam
by runami pierwszych kropli deszczu zapisał na mojej twarzy dzień który nadchodzi.
Spotkanie
Spotkanie na peronie Wszechświata,
zagubione w ciepłej przestrzeni
dłoni ściskających bilet do horyzontu.
Osobne stoliki kolejowej kawiarni,
a między nimi bezduszna granica
na deszczowy paszport
pisany łzami na rozmarzonych policzkach.
Spotkanie bez słów,
niecierpliwe, stęsknione…
Z podręcznym bagażem melancholii
chwyconym w biegu.
Cisza odmierzona semaforem
i spadającą kurtyną powiek,
zamiast spóźnionego pociągu.
Wersja II
Dwoje nieznajomych
zagubiony w ciepłej przestrzeni
dłoni ściskających bilety do horyzontu.
Spotkanie
w bezbarwnej kolejowej kawiarni
gdzie zmęczone stoły żądają paszportów
napisanych tuż przed chwilą
łzami na rozmarzonych twarzach.
Głodna cisza między nimi
i brak słów w kawiarnianym menu.
Niecierpliwość,
tęsknota,
bagaż podręczny złapany w biegu,
wypełniony gwiezdnym pyłem i poranną muzyką.
Czas zatrzymany przez semafor.
Opadająca kurtyna powiek,
zamiast spóźnionego pociągu.
♾️
Infinity is the awareness of existing in the souls of other people,
bathing in their irises,
seeing a bird as if it brought a new message every day,
reading the cyrillic waves as if it was the only language you know.
Namietnosc
Gniewny wiatr podąża za mną.
Zazdrośnie szepcze w rozpięty sweter,
gładzie się chłodem na sercu
słuchając kołysanki serca.
Cicho, cicho…
Maluje dla mnie most z chmur
pytając czy wiem dokąd prowadzi.
Do nieskończoności? - pytam.
Plącze włosy,
maczając je w lodach waniliowych.
Słodkie kosmyki smakują
nad jeziorem w którym śpią rusałki.
Mulberries
taste like
dance
of sun and snow
on my tongue.
My lips shine
like the Northern Star.
Houses
Daleko na Północy jest drewniana chata.
Niepozorna i ślepa,
zamieszkała przypadkowo,
przez spóźnione dniem leśne dusze.
W marzeniach jest letnim domem
gdzieś daleko, na wyspie.
Na pięciolinii drewnianych słoi
spierzchnięte nuty pieśni
o sztormowym oceanie
pod niebieskimi powiekami okien,
o białych jak piasek firanach
oddychających lekko
wdech….
wydech…
O kluczu w czyjejś ciepłej kieszeni
zamiast wygasłego ogniska.
Daleko na Południu jest samotny dom.
Zbudowany na klifie
wybrzmiałego śmiechu.
W marzeniach jest leśną chatą
z łabędzim piórem na progu,
i rozpłakanym, świerkowym śniegiem
zamiast porannej modlitwy.
W jego marzeniach ściany bez adresata otula mech,
poi wrzosowym deszczem
spieczone niebieskie powieki.
Kropla
po kropli.
W brzozowym marzeniach
można odpocząć w oczekiwaniu na powrót,
a w drzwiach nie ma klucza
dla spóźnionych na zachód słońca
dusz.
There is a wooden shelter
in the northern forest
where only homeless souls live.
It is poor and eyeless,
with a longing music notes
written in the tree rings.
It is dreaming of being a summer house
somewhere south, on an island.
Imagining sand white curtains
fluttering in the wind,
breathing in… breathing out…
And about blue eyelids of windows
flirting with a stormy sea.
Abandoned fireplace
doesn’t hurt any longer,
because there is always a house key
laying in someone’s warm pocket.
There is a summer house
on the southern island,
built on the cliff of a late laughter.
Dreaming of being a wooden shelter,
somewhere in north,
under aurora skies.
With a swan feather on the doorstep
and snow tears instead of morning prayer.
It is dreaming about green moss
soothing wounds abandoned walls,
watering parched blue eyelids
drop by drop…
There,
in the birch shadow, it is easier to wait.
And there is no key to the house
so those who are late for sunset
can always get in.
where echo
builds
a bridge
loneliness
doesn’t exist
raindrops
and time
vanish
in the ocean
of infinity
Are you here?
Listen,
how silent is here.
Sit with me for a while…
Let us just be.
Lonely
together.
Mgła
niewidzialny szept
antidotum na dysharmonię świata.
Przeliterowany deszcz
kropla rozbita na pojedyncze nuty.
Wychudzone ciepło
poszukujące pustego kokonu.
Wilgotny kurz strzepnięty z półśpiących świerków.
Cisza.
Powrot
W progu domu rozmywają się widoki
i mgłą malowane krajobrazy.
Woda wypłukuje z moich włosów
dym z ogniska, ptasie pióra,
zapach lasu, deszczu nuty.
Zanim ostania akwarela
spłynie z mojej skóry,
wdycham zapach świerkowych igieł
dryfujących w jeziorze obojczyka.
It is a poem
for the places I left behind.
For green dressed trees
at my breakfast table,
for blue bird with one song only.
This is a poem
for raindrops with the faultless timing
rhythm and scent,
and for echo sleeping
in moose’s track.
This is a poem
for places I should stay longer in.
For spaces between mountains
filled with music, mist and smoke.
This the poem
for my little heart.
for being able to adore those moments.
And for the Universe
to making it one of it’s planets.,
Thoughts about you
are in everything I eat.
Every taste
tastes like thought about you.
Colors bring touch.
Seductive wave of wine
throw sweetness of watermelon
and red pelargonia
into the impossible tango.
And I am not sure anymore
is it my mouth that tastes those thoughts
or are they my eyes…
Music of scents
brings thoughts of journey
faraway
from the stone castle of doubt.
Sometimes I am scared
that we will burn
like messengers from the Space
going through the atmosphere.
And it feels like a sweet dilemma,
while we are breathing in
ozonic doubt,
should we dive into death
pleasing others’ eyes?
Or should we stay forever lonely?
If we fall
burning souls…
Look! Look! …
… they are gone.
Come in.
It is dark only between
door and the first minute.
As soon as you start to feel
night sneaking between your fingers
you will feel mine reading your face.
Who are you stranger?
Which forest path brought you here?